Polska nie może się uwolnić od węgla. Wszystko przez brak inwestycji w modernizację sieci elektroenergetycznych
W Polsce ponad połowa linii elektroenergetycznych jest starsza niż 30 lat, a spory odsetek ma już ponad pół wieku. To powoduje coraz większe utrudnienia w zakresie możliwości przyłączania odnawialnych źródeł energii – dane URE pokazują, że liczba odmów przyłączenia do sieci z każdym rokiem znacząco rośnie.
Fot. Pixabay/CC0
– Odmowy przyłączeń do sieci bezpośrednio przekładają się na straty zielonej energii. Nowe projekty po prostu nie są przyłączane, więc nie produkujemy zielonej energii, tylko spalamy węgiel. A to z kolei przekłada się na rachunki Polaków. I to już w tej chwili widać, bo Polska znowu jest najdroższym rynkiem energii w Europie. Importujemy tę energię od sąsiadów, bo wszędzie indziej jest taniej, jest więcej OZE i prąd jest po prostu tańszy – wyjaśnia w rozmowie z agencją Newseria Biznes Paweł Czyżak.
Problem z rosnącą liczbą odmów przyłączenia do sieci odnawialnych źródeł energii z każdym rokiem mocno się pogłębia. W marcowym raporcie „Niedoinwestowana sieć” NIK podaje, że jeszcze w 2018 roku ich udział wynosił 5,9 proc. w stosunku do wszystkich złożonych wniosków, natomiast w I połowie 2022 roku był już na poziomie 99,3 proc. Ze sprawozdań URE wynika, że w całym 2022 roku przedsiębiorstwa energetyczne negatywnie rozpatrzyły 7023 wniosków o wydanie warunków przyłączenia do sieci dla planowanych jednostek wytwórczych o mocy ponad 51 GW. Ubiegły rok po raz kolejny okazał się pod tym kątem rekordowy: URE odnotował 7448 odmów o wydanie warunków przyłączenia dla planowanych jednostek o mocy o mocy 83,6 GW, co oznaczało ponad 60-proc. wzrost r/r.
Problemy z przyłączaniem nowych mocy do sieci wynikają głównie z jej struktury wiekowej. W Polsce ponad połowa linii elektroenergetycznych ma powyżej 30 lat, co powoduje duże utrudnienia w zakresie możliwości przyłączania nowych jednostek wytwórczych. Pogarszają się też parametry sieciowe.
– Nie stać nas na niemodernizowanie sieci – podkreśla analityk Ember. – Infrastruktura po prostu się starzeje, więc trzeba ją wymieniać i modernizować. Niezależnie od tego, czy chcemy przyłączać do niej elektrownie gazowe, atomowe, wiatraki, czy słońce – te linie, te transformatory są po prostu stare i trzeba je wymieniać.
Przyjmuje się, że żywotność linii energetycznych wynosi około 50 lat. Tymczasem z raportu NIK wynika, że w Polsce w 2021 roku 46 proc. linii elektroenergetycznych 110 kV (wysokich napięć, WN) była starsza niż 40 lat, przy czym połowa z nich miała już ponad pół wieku. Tylko 16 proc. tych linii miało poniżej 10 lat. W przypadku linii średniego napięcia 40 proc. z nich było starszych niż 40 lat (a 15 proc. było starszych niż 50 lat). Z kolei linie niskiego napięcia starsze niż 40 lat stanowiły w 2021 roku 30 proc., a tylko 19 proc. z nich miało poniżej 10 lat. Co więcej, według szacunków NIK przyrost długości linii starszych niż 40 lat przewyższał przyrost długości linii młodszych niż 10 lat – ten ostatni w wypadku linii nN był wręcz ujemny.
Starzeją się też stacje i rozdzielnie elektroenergetyczne. O ile jeszcze w 2018 roku stacje i rozdzielnie starsze niż 40 lat stanowiły 24 proc., o tyle w 2021 roku ten odsetek wzrósł już do 34 proc. W tym okresie spadła też liczba transformatorów młodszych niż pięć lat, z kolei transformatory starsze niż 40 lat stanowiły w 2021 roku 19 proc.
Eksperci podkreślają, że przestarzałe, wyeksploatowane i nieprzystosowane do źródeł OZE sieci dystrybucyjne to obecnie wąskie gardło transformacji energetycznej. Bez zdecydowanych inwestycji w tę infrastrukturę rozwój odnawialnych źródeł energii w Polsce nie przyspieszy i nie będzie mowy o uwolnieniu gospodarki od węgla.
– W tej chwili w Polsce moc dostępna dla nowych projektów OZE wynosi właściwie zero. Pięciu operatorów sieci dystrybucyjnych, do których jest przyłączana większość tych projektów, raportuje tę dostępną moc i u nich wszystkich ona wynosi obecnie około zera. Z drugiej strony mamy ok. 50 GW projektów, które już dostały te moce przyłączeniowe i jeszcze nie są wybudowane. Powstaje pytanie, czy te projekty w ogóle zostaną zrealizowane, czy część z nich, np. z powodów ekonomicznych, nie zostanie wybudowana, jednocześnie blokując dostęp do sieci dla innych – mówi Paweł Czyżak. – W tej chwili duży kawałek sieci blokują też morskie farmy wiatrowe na Bałtyku i planowana elektrownia atomowa. Cała sieć na północy kraju jest pod nie projektowana i nie ma za bardzo przestrzeni np. dla lądowych farm wiatrowych, które buduje się szybciej. A jeśli te duże projekty się opóźniają, to one blokują sieć i te mniejsze projekty nie mogą się do niej przyłączać.
Urząd Regulacji Energetyki regularnie podkreśla konieczność zwiększenia inwestycji w sieci dystrybucyjne, ale to wymaga dużego kapitału. OSD mogą już jednak liczyć na środki unijne – spółki PGE Dystrybucja i Energa-Operator podpisały niedawno z Ministerstwem Klimatu i Środowiska umowy na unijne dofinansowanie w wysokości 145 mln zł do projektów modernizacji sieci wartych 220 mln zł. Pieniądze pochodzą z programu Fundusze Europejskie dla Polski Wschodniej, a resort podał, że w przygotowaniu są kolejne umowy dofinansowania.
– Koszty tych inwestycji dla społeczeństwa czy przeciętnego Kowalskiego są dużo mniej dotkliwe, niż to się często portretuje w mediach – mówi analityk Ember. – My przeprowadziliśmy analizę tego, jak zwiększone inwestycje w sieci przełożą się na rachunki gospodarstw domowych. Nawet gdyby – w odpowiedzi na wzrost OZE – te inwestycje się podwajały, to przełożenie na rachunki gospodarstwa domowego może sięgnąć kilkadziesiąt złotych w skali roku, jeśli chodzi o komponent sieciowy taryfy. Natomiast taryfa składa się z komponentu sieciowego i z komponentu związanego z wytwarzaniem energii. Ten drugi komponent będzie malał, bo im więcej OZE, tym tańszy jest prąd na rynku hurtowym, co wynika z faktu, że wiatraki czy słońce są dużo tańsze niż produkcja prądu z węgla i z gazu. Tak więc komponent sieciowy taryfy będzie rósł, ale komponent związany z wytwarzaniem będzie malał. Nasze szacunki pokazują, że w efekcie przeciętne gospodarstwo domowe powinno wręcz oszczędzić kilkaset złotych rocznie, jeśli rozwój OZE będzie postępował.
Według URE w nadchodzących latach spodziewany jest dynamiczny wzrost nakładów inwestycyjnych na rozwój sieci, które do 2030 roku mają znacząco przekroczyć kwotę 100 mld zł.
– Modernizacja sieci zajmie nam kilka lat. Można przyjąć, że linie dystrybucyjne, transformatory to są projekty na co najmniej rok czy dwa. Z kolei linie przesyłowe to są projekty wieloletnie. Dlatego kluczowe jest, żeby te inwestycje były planowane do przodu, co dotychczas było problemem, bo operatorzy planowali zgodnie z planami rządu, a te zawsze były opóźnione i mało ambitne. Teraz to się dość mocno zmieniło, ale wciąż trzeba planować te inwestycje w rozwój sieci z zapasem i co roku je zwiększać, żeby za kilka lat to dało owoce – podkreśla Paweł Czyżak.
Jak podkreśla, ważną kwestią w realizowaniu tych inwestycji jest także biurokracja. Aby przyspieszyć rozwój sieci, należałoby się zastanowić nad możliwością przyspieszenia procesów związanych np. z planowaniem przestrzennym, konsultacjami, pozyskiwaniem pozwoleń i finansowania.
– Kluczowe jest, żeby dobić do około 50–60 GW w OZE w 2030 roku. Jeśli ta pula projektów, która ma obecnie przyłączenia, zostanie zrealizowana, jest szansa, że to osiągniemy. To się przełoży na około 60 proc. OZE w miksie energetycznym, a to z kolei się przełoży na oszczędności liczone w setkach złotych dla gospodarstw domowych w Polsce w porównaniu ze scenariuszem poprzedniego rządu, czyli bardziej węglowym i takim, w którym nie przyłączamy w ogóle nowych OZE – mówi ekspert.