Dawne zwyczaje wielkanocne w powiecie rzeszowskim
Święta wielkanocne, obok świąt Bożego Narodzenia, zawsze charakteryzowały się licznymi obrzędami i zwyczajami. Przez pokolenia tradycje te kultywowane były i są na terenie powiatu rzeszowskiego.
W wielu miejscowościach już w Niedzielę Palmową można było spotkać „żaczków” – czyli młodych chłopaków chodzących parami, czasem po trzech i czterech. Trzymali palmę wielkanocną i krzyż, zaś jeden z nich wygłaszał orację w stylu „Żaczek ja se, żaczek, wylazłem na krzoczek, a z krzoczka na wodę, ubiłem se brode”. W zamian zbierali do koszyczka jajka lub inne produkty. W okolicach Błażowej i Futomy później je sprzedawano, zaś zarobione pieniądze przeznaczano na proch potrzebny do strzelania w Wielką Niedzielę.
W okolicach Rzeszowa, m.in. w Łukawcu czy Błażowej, znane było chodzenie z pasyjką, czyli krzyżykiem przybranym jałowcem. Gospodarze całowali krzyż, obdarowując młodych ludzi kromką chleba lub jajkiem. Podobny charakter miało w niektórych miejscowościach chodzenie czasem z żywym, czasem drewnianym lub glinianym kogutem. Jeżeli któryś z chłopaków chodzących po wsi wpadł w oko córce gospodarza, dostawał od niej np. pisankę.
Tradycją sięgającą czasów świetności I Rzeczypospolitej są straże grobowe, czasem zwane gwardiami, pełniące wartę przy Grobie Chrystusa od Wielkiego Piątku do niedzielnej rezurekcji. W niektórych częściach regionu zwane „turkami” i odziane w orientalne stroje. Według starych podań w takich zdobycznych ubraniach do domów wracali miejscowi uczestnicy odsieczy wiedeńskiej. Często jednak nawet w sąsiadujących miejscowościach zwyczaj ten wygląda odmiennie.
W okolicach Błażowej straże ubrane były w stroje legionistów rzymskich. W Sokołowie Małopolskim pierwotnie straż pełnili gwardziści w strojach mieszczańskich, ubrani w długie kapoty, przepasane szerokimi pasami, z wysokimi czapkami na głowach. Pod koniec XIX wieku zastąpili ich strażacy. W Dynowie straż trzymała Gwardia Narodowa, ubrana w stroje mieszczańskie, której tradycje miały sięgać czasów Jana III Sobieskiego, który obdarzył Dynów licznymi przywilejami w podziękowaniu za zasługi położone w walce z Tatarami w 1672 roku. W najbliższej okolicy Rzeszowa, we wsiach dzisiaj będących częścią miasta, straż trzymano w tradycyjnych strojach rzeszowskich: niebieskich spodniach i kamizelkach, brązowych sukmanach, czarnych kapeluszach, butach z cholewami, nabijanych ćwiekami i krakowskich pasach. W okresie PRL na umundurowanie straży wpływ miały decyzje władz zabraniające używania przy tym oficjalnych mundurów (wojskowych, strażackich czy harcerskich). Na Pobitnie i Załężu straże ubierały się więc w dawne sukmany i rogatywki, w Słocinie w XIX-wieczne mundury wojskowe.
Czasem okres świąteczny wiązał się z pokutą, często wymuszoną na osobach uznanych za winnych różnych występków, np. w Rudnej Wielkiej karano panny, które zaszły w ciążę – strzyżono włosy, smarowano sadzą twarze. Wybawieniem dla napiętnowanych był deszcz zmywający im sadzę z twarzy i domniemane winy, w przeciwnym wypadku groziło im nawet wygnanie ze wsi. W Tajęcinie np. istniał przysiółek, w którym mieszkały kobiety uznane za niemoralnie się prowadzące.
W dawnych czasach okres wielkanocny zbiegał się zazwyczaj z przednówkiem, oznaczającym niedostatek, a nawet głód, więc wiele obrzędów i zwyczajów związanych było z przesądami dotyczącymi zapewnienia obfitych przyszłych plonów. Post w okresie przedświątecznym nie wiązał się niestety tylko z nakazami religijnymi, ale po prostu z brakiem pożywienia. Częsta była chociażby praktyka wbijania poświęconych palm w zagony, zwłaszcza te słabiej rodzące. Miało to wspierać siły rozrodcze ziemi.
W Wielki Czwartek powszechne było palenie ognisk, ogień miał m.in. oczyszczać ludzi zmarłych gwałtowną śmiercią. W niektórych wsiach przygotowywano wtedy posiłek na pamiątkę ostatniej wieczerzy, ale np. w Budziwoju owszem podawano sobie chleb i wino, ale go nie spożywano, uważając, że nie jest się go godnym.
W Wielki Piątek powszechnie obowiązywał zakaz wykonywania zdecydowanej większości wszelkich prac. Praktykowano w ten dzień oczyszczające kąpiele w stawach czy potokach. Woda miała wtedy mieć leczniczą moc.
Także z Wielkim Piątkiem wiązały się liczne przesądy. W okolicach Chmielnika i Hyżnego nie wolno było w ten dzień patrzeć w lustro. Zasłaniano je lub odwracano do ściany, w innym przypadku mogło dojść do nieszczęścia. W Grzegorzówce z kolei, o północy, miejscowy olejarz tłoczył olej z gorczycy – ponoć skuteczny na liczne dolegliwości, m.in. na bóle żołądka i głowy.
W Wielki Piątek powszechnie przygotowywano pisanki. Odpowiadały za to najczęściej dziewczęta. Jaja barwiono w naturalny sposób, wykorzystując do tego np. łupiny cebuli, buraki, fiołki i wiele innych roślin w zależności od koloru, jaki chciano uzyskać. Na jajkach rysowano różne wzory woskiem lub wyskrobując nożykiem czy żyletką. Do izb, gdzie robiono pisanki nie wpuszczano mężczyzn, którzy z kolei (np. w Bratkowicach) robili wszystko, by zakraść się i je zdobyć. Wierzono, że woda w której gotowano jaja ma właściwości zdrowotne, nigdy jej nie wylewano.
Wielka Sobota upływała pod znakiem święcenia pokarmów, ale również wody i ognia. Do koszyczków wkładano chleb, jaja, wędliny, chrzan, cukrowe baranki. W okolicach Sokołowa Małopolskiego zwyczajem było np. obdarowywanie w ten dzień służby kościelnej chociażby jednym jajkiem.
W Wielką Niedzielę powszechne było kropienie święconą wodą pól i obejść, co miało przynieść dostatek w gospodarstwie. Nigdy nie wyrzucano skorupek święconych jaj. Wykorzystywano je w różny sposób: rozsypywano na polach, dodawano do karmy dla zwierząt, wieszano na gałęziach.
W czasie lub po procesji rezurekcyjnej odbywało się zazwyczaj strzelanie z różnego rodzaju „moździerzy”, co miało pierwotnie odstraszać złe moce. W podrzeszowskich wsiach panowało niegdyś przekonanie, że kobieta musi obejść kościół trzykrotnie by udowodnić, że nie jest czarownicą.
Po rezurekcji jak najszybciej wracano do domu, kto pierwszy wrócił temu miało się dobrze wieść, natomiast osobie, która w czasie drogi z kościoła upadła wróżono rychłą śmierć. Takie przesądy panowały m.in. w Piątkowej. W domach zasiadano do uroczystego śniadania, w miarę możliwości jak najbardziej obfitego. W zależności od zamożności rodziny pojawiały się więc żur z jajami i kiełbasą, różne wędliny, masło. W niektórych miejscowościach słoniną pocierano zwierzęta gospodarskie, co miało zapewnić im dobre zdrowie.
Obrzędowość i tradycje wielkanocne kończyły się wraz z „lanym poniedziałkiem”. Pierwotnie zwyczaj oblewania się wodą miał zapewnić jej dostatek, co miało się przekładać także na plony. Później stało się również częścią flirtów i okazywania sympatii dziewczętom. Oblana dziewczyna nie miała prawa się obrazić, przeciwnie – była to dla niej dobra prognoza, a oblewającym ją adoratorom w niektórych miejscowościach musiała się rewanżować… wódką, czasem pisanką lub innym drobiazgiem.