OZE to kropla w morzu potrzeb – opinia Bartosza Szczepańskiego
Z zainteresowaniem przeczytałem opinię pana posła Mieczysława Kasprzaka w sprawie przyszłości energetycznej Polski. Jednak błędne jest moim założenie, że wielkie instalacje stoją w sprzeczności z energetyką rozproszoną opartą o OZE (odnawialne źródła energii), a co więcej są one tożsame z przestarzałymi technologiami rodem z XX wieku.
Bartosz Szczepański. Fot. Krzysztof Koch
Czytaj też Przyszłość Polski to energetyka rozproszona w oparciu o OZE - opinia Mieczysława Kasprzaka
Produkcja energii w dzisiejszych czasach musi spełniać dwa warunki: ograniczać emisję CO2 oraz być tania. O ile OZE spełniają pierwszy warunek o tyle z tym drugim jest już spory problem. Koszty OZE rodzą się przede wszystkim z niskiej wydajności tego źródła. Nie jesteśmy na Saharze, więc ogniwa fotowoltaiczne nie zawsze będą produkowały prąd. O kosztach produkcji tychże nie wspomnę. Podobnie jest z wiatrem – ma to do siebie, że nie zawsze wieje. Powstaje więc dziura którą trzeba zapełnić, czytaj: gdzieś kupić brakujący prąd. Niemcy deklarują przejście na energię z wiatraków, ale wiatr wieje średnio tylko przez 20 proc. dni w roku. W związku z tym 80 proc. mocy musi być zarezerwowana w elektrowniach konwencjonalnych, np. gazowych.
Czyli mówiąc o tym, że budujemy wiatraki, tak naprawdę w Niemczech budujemy elektrownie gazowe.
Kolejny problem, jaki pojawia się przy energetyce rozproszonej, to udział przemysłu w zużyciu energii. Produkcja energii na własny użytek i sprzedaż jej nadwyżki nie wpłynie znacząco na bilans energetyczny. Gospodarstwa domowe zużywają 25-30% energii, zaś jej większość pochłaniają duże podmioty jak zakłady produkcyjne. Pytanie ile z tych gospodarstw jest w stanie (nawet w większych grupach) zostać prosumentami? Śmiem twierdzić, że maksimum to 60%. Zatem dla największego odbiorcy energii czyli zakładów przemysłowych potrzebne jest stabilne, duże źródło energii. Takie mogą zapewnić jedynie konwencjonalne źródła. Na przeszkodzie staje jednak obowiązek redukcji emisji CO2. Jedynym bezemisyjnym konwencjonalnym źródłem energii jest de facto elektrownia jądrowa.
Wszystko oczywiście rozbija się o koszty. Aby OZE były konkurencyjne i rósł ich udział w bilansie energetycznym, potrzebne są dotacje ze strony państwa. Stawiane za wzór dotowania OZE Niemcy coraz głośniej mówią o zrewidowaniu planów zamknięcia elektrowni jądrowych, zaś na szczycie w Brukseli 22 maja zwracano uwagę na wysokie koszty energetyki wiatrowej i słonecznej, która pochłania miliardowe subwencje zadłużające państwa lub obciążające odbiorców. Warto też przypomnieć, że ostatnia decyzja o zamknięciu elektrowni jądrowych w Niemczech zapadła w maju w 2011 r. w trzy tygodnie po położeniu pierwszej nitki Nord Streamu. I nie chodziło w tym przypadku o trzęsienie ziemi czy tsunami, tylko o to, że w walce o niemiecki rynek energii gaz zaczął wygrywać z energetyką jądrową. Oczywiście łatwiej jest sformułować wieloletni program dotacji stosunkowo niewielkimi kwotami prywatnych inwestycje niż budowę elektrowni jądrowej za 50 mld złotych. Ale pozornie oszczędzając teraz, zapłacimy później wyższymi kosztami jednostkowymi energii.
Przytaczany przez Pana Ministra casus Wielkiej Brytanii gdzie silnie wsparto prosumentów pokazuje też, gdzie leży główna część problemu. Dziś, mimo ponad dwukrotnego wzrostu ilości prosumentów, Wielka Brytania coraz silniej uzależnia się od importu gazu i musi intensywnie szukać zapełnienia dla rosnącego deficytu na rynku energii. Podobnie Polska, coraz bliżej jest momentu zamykania przestarzałych bloków energetycznych. Ogromny niewykorzystany potencjał leżący w polskich OZE pomoże w jednostkowych przypadkach, i to jest ogromna wartość dodana przygotowanych przez Pana Ministra regulacji natomiast będzie miała niewielki wpływ na cały system.
Filary o których mowa w „Trzeciej rewolucji przemysłowej” to na dzień dzisiejszy utopijna wizja Europy jako dobrego miejsca na emeryturę, a nie silnego światowego gracza. Konkurencyjność gospodarki bierze się między innymi z taniej energii. Wiedzą o tym Chiny, które budują 27 reaktorów o łącznej mocy ponad 26 GWe; Indie, budujące kolejne sześć; czy też Korea Południowa, gdzie powstaje pięć; itd. Na 60 reaktorów w budowie, 2/3 powstaje w Azji. Jednocześnie nie słychać o powstających setkach hektarów farm wiatrowych i fotowoltaicznych. Po prostu dziś OZE nie są w stanie zapewnić konkurencyjności, zaś Europa została sama na polu walki o klimat, płacąc za to coraz większą cenę.
Inwestycje w energetykę rozproszoną nie mogą być zatem alternatywą dla rozwoju dużych jednostek energetycznych.
Wysuwam tezę, że albo stawiamy na energetyką rozproszoną opartą o OZE albo stawiamy na bezpieczeństwo energetyczne kraju.
W polskiej gospodarce musi być miejsce zarówno dla OZE jak i budowy elektrowni jądrowej. Przesuwając akcent w stronę OZE, będziemy zmierzać w kierunku tego, co dzieje się w tej chwili w Wielkiej Brytanii i może się okazać, że pod koniec dekady roku będziemy zadowoleni, że produkujemy prąd „na ogródku”, ale jednocześnie ogromną dziurę (liczoną na 1100 MW w zimie 2017 roku) będziemy zapełniać kupując rosyjski prąd z Bałtyckiej Elektrowni Jądrowej w Kaliningradzie i rosyjski gaz do elektrowni gazowych stabilizujących nasz system energetyczny, rozhuśtany przez OZE.
Bartosz Szczepański
Publicysta, redaktor naczelny „Strefa Magazyn Biznesu”