Wół do karety, czyli kultura nie może się obejść … bez kultury. Nawet, gdy staje się monokulturą
Rok 2018 zapamiętamy przede wszystkim jako rok świętowania narodowej rocznicy 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości. Czasami z sensem, a czasem bez sensu. Ta druga sytuacja miała miejsce, na szczęście, rzadziej niźli ta pierwsza, dzięki czemu jubileuszowy rok skończyliśmy z bilansem dodatnim. Najbardziej jednak może boleć, że efekty bezsensowne czasem się wielu osobom podobały, co znamionuje i wywołuje zjawiska oraz wnioski niekoniecznie pozytywne.
Na przedsięwzięcia związane z jubileuszem Niepodległej wydano w Polsce ogromne pieniądze. Pochodziły one z budżetów miast i gmin oraz centralnego (na ogół z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego). Posłużyły sfinansowaniu mnogich imprez i zgromadzeń, koncertów, projektów artystycznych i edukacyjno-dydaktycznych, a także – politycznych (skrzętnie zawoalowanych, skrywanych...), wszak mieliśmy rok wyborczy. Bardzo sobie cenię wysiłek wielu twórców i realizatorów tych przedsięwzięć, którzy w licznych przypadkach stworzyli dzieła monumentalne, niezmiernie wartościowe. Niejedno z nich na długie lata zapadnie w narodową pamięć, albo wręcz z pożytkiem posłuży następnym pokoleniom Polaków. Efekty takich projektów będą bezcenne. Poszerzą one wiedzę o polskich dziejach, będą w przyszłości skłaniać do refleksji, aktywizować polski patriotyzm (oby jednak nie ten utożsamiany z nacjonalizmem...).
Przykładem owego dorobku niech będzie ciężkie tomisko, leżące właśnie przede mną. To „Polska. Eseje o stuleciu”, książka wydana przez wydawnictwo BOSZ właśnie z okazji jubileuszu, napisana przez kilkudziesięciu znakomitych naukowców, polityków, ludzi literatury, szeroko rozumianej kultury i sztuki, ekspertów gospodarki, historyków itp. W stosunkowo krótkich, przystępnie napisanych tekstach przypominają oni i komentują przeróżne wątki polskiej historii oraz narodowej tożsamości. Świetna pozycja! Zachęcam do sięgnięcia po nią i czytania, najlepiej wyrywkowego, okazjonalnego, po to by mieć czas nie tylko na lekturę, ale też analizę i refleksję.
Wydanie publicznych pieniędzy na przygotowanie i wydanie esejów było więc na wskroś sensowne, pożyteczne. Czy tak było w każdym przypadku w minionym roku? Nie mnie to oceniać, ale nawet pobieżna obserwacja jubileuszowych projektów i przedsięwzięć skłania do wniosku, że nie raz i nie dwa wydano publiczne pieniądze jeśli nie na darmo, to na pewno z wątpliwym sensem. Czasem wystarczyło organizatorom tylko podpiąć się pod jubileuszowo-niepodległościowe hasełka i tytuły, aby zdobyć środki na coś, co grzeszyło brakiem jakości, wartości poznawczej i edukacyjnej a do jubileuszowej okazji pasowało niczym wół do karety…
Nie przekreślając ewidentnego dorobku rocznicowych przedsięwzięć skłaniam się ku refleksji, aby w przyszłości podobne okazje lepiej w naszym kraju koordynować zarówno w sferze ich finansowania, jak tez organizacji. Jest to konieczne aby lepiej gospodarować publicznymi pieniędzmi i osiągać lepsze efekty poznawcze, edukacyjne czy wychowawcze. Bo po prostu nie stać nas na bylejakość w przedsięwzięciach, z założenia mających budować polską świadomość i tożsamość.
Najgorzej jest wg mnie wtedy, gdy lejce kierowania narodowymi rocznicami czy wydarzeniami oddamy w ręce polityków lub ludzi politycznie zacietrzewionych. Wtedy jeden bezsens goni drugi, a świat się śmieje… z Polski i Polaków. Chyba na to nie możemy sobie pozwalać.
Kilka dni temu oglądałem w telewizji transmisję z rozdania dorocznych, niezwykle prestiżowych nagród dla polskich twórców kultury – Paszportów Polityki. Poznałem tegorocznych laureatów, kapitalnych, młodych najczęściej ludzi, którzy wnoszą do polskiej kultury wiele fantastycznych form artystycznej aktywności. Są dla Polski i Polaków nadzieją i zarzewiem łączenia tego co piękne, z tym co potrzebne, rozwijające, nowoczesne. I byłoby cudownie, gdybym na tym stwierdzeniu mógł swoją refleksję zakończyć. Niestety, nie mogę. Po pierwsze – na gali Paszportów nie było Ministra Kultury. To mi zgrzyta najbardziej bo sugeruje, że polska kultura i działalność Ministerstwa Kultury i Dz. N. idą różnymi ścieżkami. Czy tak jest? W dużej mierze tak, ale chyba nie do końca. Można się spierać o kształt polskiej kultury, kierunki i formy jej rozwoju czy finansowania, ale … trzeba to czynić z kulturą! Tę uwagę kieruję zarówno w stronę pana Ministra, który ostatnio niezbyt kulturalnie „dołożył” uznanym twórcom filmowym w internecie, w sporze o organizację polskiej kinematografii, jak też w stronę organizatorów Gali Paszportów.
Prowadzący imprezę zupełnie niepotrzebnie i nazbyt nachalnie odwzajemnili się Ministrowi i władzom licznymi przytykami o charakterze politycznym, przekraczając kilkakrotnie granicę dobrego smaku. Słowem – trudno w oparciu o ten stan rzeczy dobrze wróżyć polskiej kulturze. Bo przecież nie da się jej nijak oderwać od kulturalnych zachowań, przyjaznych i empatycznych rozmów, słuchania i szukania konsensusu. Gdy tego nie ma – naprawdę trudno być optymistą. Bo układy polityczne, rządy i rządzący mogą się zmieniać, ale nawyki społecznych relacji i zachowań mają tendencję do utrwalania się.
Niestety.
Antoni Kopyto
PS. Całkowicie już na marginesie, ale w nawiązaniu do tematów podnoszonych w czasie telewizyjnej transmisji: zdecydowanie jestem przeciwny masowej eksterminacji polskich dzików! Choćby cała Unia Europejska była innego zdania. Jestem także zdecydowanie przeciwny ministerialnej inicjatywie państwowego monopolu w polskiej kinematografii czyli utworzeniu wszechpolskiego studia nagrań. Takiego, które czerpiąc z państwowych dotacji zawsze będzie najlepiej wiedziało, co służy polskiej kulturze, a co nie. Nie można kultury zastępować monokulturą! Syndrom „publicznej” z nazwy TVP powinien tu się stać wystarczającą przestrogą.
Autor jest ekspertem rynku mediów, public relations, przedsiębiorczości i innowacji a także uczestnikiem amatorskiej twórczości kulturalnej; mieszka w Stalowej Woli.
Felieton opublikowano także w portalu www.supersenior.pl